wtorek, 3 stycznia 2012

.

po kilku dniach otwierając oczy zobaczyłem znajomy widok. patrzyłem dokładnie w szczelinę pod łóżkiem. do łóżka brakowało coś około 70 cm. wczoraj nie mogłem/nie potrafiłem się przemóc by ten etap pokonać. twardość podłogi i widok jaki miałem spowodowały że wstałem wcześniej niż zwykle.postanowiłem sobie poprawić humor, bez sprawdzania jaki on jest. samopoczucie ? nie miałem czegoś takiego.nie odnotowałem ani "samo" ani "poczucia". ostatni sposób notowania wydarzeń w postaci zbierania paragonów ze sklepów zdał egzamin. 30 minut po północy byłem na stacji bp na głogowskiej. co ciekawe, zakupy były tuż obok głowy. 3 żubry i paczka redwhite - niebieskie setki. zbierając się z podłogi przejrzałem listę wykonywanych połączeń. w myślach brakowało filmu z 4 godzin. ale to i tak nieźle. stopklatkowe powroty myślowe pozwoliły mi powstać z czystym sumieniem. spacer z piechami po parku mnie trochę uspokoił. zacząłem myśleć o kimś i wiedziałem że uporczywość myśli nie pozwoli mi się ogarnąć. piechy w domu, ja ze swoimi zakupami w drodze. 6 telefon był skuteczny. szósta osoba powiedziała "ok, przyłaź". spotkanie z kumplem skończyło się obejrzeniem filmu "karmazynowy przypływ", nawet nie całego ile gdzieś około 60 minut. tyle potrzebowałem by dopić drugiego żubra. myślenie mnie opuściło. byłem spokojny, ale wiedziałem że to wróci. idąc do pracy spotkałem "szefa". andrzej nie pytał o nic. ja nie chciałem z nim rozmawiać. w milczeniu podrzucił mnie do pracy. zalogowałem się. przywitałem z ludźmi logując się na fb. i znowu zacząłem myśleć. skończę pracę. wyjdę. idę do ludzi którzy swoją obecnością na tyle zajmą mi umysł by nie myśleć. tak. 72 godziny potrafią popsuć głowę. tylko co tu psuć ?
w pracy spokój. 60 minut bez żadnego telefonu. patrzenie w sufit i klikanie na wszystkich serwisach typu mistrzowie i wykop poprawiło humor. przyszedł piotr. poklikał sobie po allegro. z nim rozmawiam tylko o sprawach technicznych i zawodowych. niestety, nic nie przyszło mi do głowy. więc kwitowałem każdą wypowiedź mało wymownym "acha". chyba mówił do mnie o spawarkach. ale to zobaczyłem dopiero jak wyszedł, nie zamykając przeglądarki z otwarta stroną allegro. na fb rozmowa z danielem, choć tylko wirtualna, pomogła. przynajmniej na jakiś czas. łaknienie - po prostu pragnienie - wymusiło kontakt z panią w sklepie. dzisiaj - jak nigdy - nie wspomniałem o pogodzie, pracy i wszystkim o czym wspominam by porozmawiać ze starszą panią. wszedłem. nie myśląc wziąłem napój - 1,5 l, o zapachu "oranżada" - wyszedłem. nie lubię tego napoju, nie lubię tego smaku, podrabianego nieudolnie po tym jak oranżada przestała być oranżadą. ale był to pierwszy z brzegu napój. z całości wziąłem dwa łyki. to był zły wybór. ale w tym roku jeden z pierwszych.
już czy też z dopiero - 14.  nawet 14:10. na blogu wyłączyłem "ostatnia edycja" bo by wyszło że ten post jest edytowany za wiele razy. napiszę następny. tak będzie lepiej.